Lee va Cleef aktorem był co najwyżej średnim. Jego rolę były przeważnie ucieleśnieniem kiczu (co nie zawsze oznacza, że były słabe). Facet w latach 50 grywał sobie trzecioplanowe rolę w klasycznych westernach (przyznaje z powodzeniem). Potem Sergio Leone z braku laku najął go do swoich włoskich westernów i został w pewien sposób ikoną kina. Nie mówię, że był aktorem słabym, ale oglądając niedawnymi czasy ,,Ucieczkę z Nowego Jorku" nie mogłem oprzec się wrażeniu, że ten facet jest ucieleśnieniem kiczu.
Western-y albo lubi się albo nie. Nie wszystko może się podobać. Zwróć uwagę iż gatunek wywodzi się z ,,kina klasy ,,B" ". O dziwo film, który wszak oglądamy, trudniej jest ocenić niż np. piosenkę w radiu. A przecież każdy akceptuje deficyt kalorii pomiędzy śpiewem operowej sopranistki a grą do kotleta gitarzysty muzyki country. Lee van Cleef sprawdził się w gatunku western -. Ciężko znaleźć aktora, który z takim samym powodzeniem zagrałby w ,,Tramwaju zwanym pożądaniem" , jak i słoik musztardy. Taki gatunek filmowy, taki aktor, taki rezultat - jedni polubią za klimat, inny skrytykują za warsztat.