To film, ktory obejrzałem ok.10 razy i za każdym razem jest tak samo fascynujący. Oczywiście nie każdy zgodzi się ze mną w kwestii oceny aczkolwiek o gustach się nie rozmawia. Dla mnie to magia, której nie powinno się ubierać w słowa na potrzeby opisu bo ogromnie dużo na tym traci.
A jednak, tak bardzo chce się zawarte w filmie treści i emocje ponazywać by tę formę p. Tadeusza Konwickiego jakoś uszczelnić.
W kinie kiedy próbuje się powiedzieć o najważniejszych sprawach to zwykle wychodzi banał ale to dokonanie jest od tegoż banału odległe.
Więcej, ten film to swoisty wykład filozoficzny oprawiony dobrym aktorstwem, mistrzowską inscenizacją kadru, sprawiającą chwilami wrażenie, że to strumień świadomości a nie scenariusz jest podstawą realizacji, intrygującą muzyką...
I znów, jak przy innych filmach p.Tadeusza Konwickiego, refleksja o własnych lukach intelektualnych uniemożliwiających dotarcie do wszystkich myśli i spostrzeżeń jakie dla widza przygotował.
Good night, and good luck, esforty.
7/10
Zaczynałem go oglądać uprzedzony, bo znałem tę manierę teatru absurdu, wiązanie odległych sfer czasowych, piętrzenie absurdu, by wywołać łatwo wrażenie, ale... wciągnął mnie ten film, przestałem myśleć o strategii, przesłaniu, otwarta forma filmu uczyniła go atrakcyjnym wizualnie, nawet z punktu widzenia czystej ciekawości Polski sprzed 43 lat dało się to oglądać z zainteresowaniem, ale wchodziła w grę jeszcze świetna gra aktorska, która nadała dziwnemu światu wiarygodnosć i zawiesiła racjonalne myślenie na kołku, przynajmniej co jakiś czas, bo jednak mamy odruch, by przekładać język filmu na psychologiczny.