American Film Institute orzekł Indianę Jonesa drugim najbardziej znanym bohaterem filmowym w historii kina (zaraz po adwokacie Atticusie Finchu z "Zabić Drozda"). Indy to postać, która zaskarbiła sobie serca fanów na całym świecie. Filmy z jego udziałem za każdym razem przyciągają przed wielki ekran tłumy widzów. Już niedługo zobaczymy kolejną porcję przygód tego bohatera, zatytułowaną "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia", w reżyserii Jamesa Mangolda. Jak stworzyć bohatera wszech czasów? Wystarczy połączyć jego charakter z odpowiednim aktorem. -
Nie musiałem się do tej roli jakoś specjalnie przygotowywać – komentuje swój udział w nowej produkcji
Harrison Ford. I nic dziwnego! Amerykański aktor kreował postać
Indiany Jonesa przez ponad cztery dekady. Pierwszy raz pojawił się na ekranie w 1981 roku ("
Poszukiwacze zaginionej Arki" w reżyserii
Stevena Spielberga). Wszyscy bardzo dobrze znają ten niegasnący błysk w oku i szelmowski uśmiech, gdy sprytny pomysł przebiegnie mu przez głowę.
Indiana w wykonaniu
Forda dokonuje na ekranie rzeczy niemożliwych – czasem dzięki swojej niezwykłej sprawności, częściej jednak dzięki ogromnemu łutowi szczęścia. To sprawia, że widzowie się z nim łatwo utożsamiają.
Żadne inne filmy przygodowe nie mają tak zaskakującej, wciągającej fabuły i niespodziewanych zwrotów akcji. -
Kochamy Indianę Jonesa, ponieważ kochamy kino: radość płynącą z oglądanych przygód, ciąg przyczynowo-skutkowy, elementy wywołujące zdarzenia. Wszystko to razem tworzy mieszankę wybuchową, jaką jest ten film – komentuje reżyser
James Mangold.
W najnowszej części
Indiana Jones próbuje przejść na emeryturę. Czy pejcz, fedora, skórzana kurtka i rewolwer pójdą w odstawkę? Wygląda na to, że nie: